Za nami dwudniowa wycieczka w rewiry konfederatów barskich, lasów intensywnie pachnących czosnkiem niedźwiedzim i cygańskich osad pod Busovem, pełnych wesołych dzieci. Nocowaliśmy w przepełnionej magią dolinie rzeki Biała, w nieistniejącej wsi Bieliczna, gdzie jeszcze 70 lat temu mieszkało ponad 200 osób. Dziś nie mieszka tam już nikt, a po dawnych mieszkańcach została jedynie wyremontowana niedawno cerkiew, zdziczałe jabłonie i kilka przydomowych piwnic. Nie tylko bobrom, sarnom i jeleniom nic więcej nie trzeba tu do szczęścia…
Zaczęliśmy pod cerkwią pw. św. Jana Ewangelisty w Muszynce. Wąski parking idealnie nadawał się do zostawienia auta na noc. No, ale nie o parkingu chciałem pisać. Od kilku dni lało na potęgę, dlatego ostre promienie słońca od 7 rano, działały na nas mocniej niż największy kubek kawy na Orlenie. Muszynka. Była dopiero 8:40, a my mieliśmy już za sobą 150 km drogi z Krakowa. Po paru krokach wilgotnym asfaltem w kierunku Przełęczy Tylickiej, rozdzielającej Beskid Niski od Sądeckiego, już za ostatnimi zabudowaniami wioski (w miejscu, w którym żółty szlak do Żegiestowa odbija w prawo), skręciliśmy w kierunku wzgórza Cigárky. Szliśmy rozległą, mokrą od porannej rosy kwietną łąką, pełną żółtych jaskrów. Niezaimpregnowane buty szybko dały nam o sobie znać, toteż do granicy lasu, którą biegnie granica naszego państwa, przeszliśmy boso.
Granica lasu. Przed nami rozciągała się szeroka panorama zarówno na stronę polską, jak i słowacką. Na wzgórzach na południe od potoku Muszynka, po drugiej stronie drogi na Słowację, staraliśmy się doszukać wałów dawnego szańca konfederatów barskich, dziś już jednak porośniętego lasem. Co najlepsze, to właśnie tam, pod koniec XVIII w. konfederaci modlili się do obrazu św. Barbary i dziś ten sam obraz możemy zobaczyć w pobliskiej cerkwi. Pochłonięci patrzeniem na coś, czego nie było widać, w jednej sekundzie stanęliśmy jak wryci. Oto potężny Busov, cel dzisiejszego dnia, wzniósł się nagle na wschód od nas, swoim dumnym i szerokim garbem. Dalej kierowaliśmy się czerwonym szlakiem do przełęczy, skąd po przejściu ok. pół km asfaltem, już na Słowacji, skręciliśmy w bukowy las. Szliśmy bez szlaku. Po przejściu ok. 200 m, znaleźliśmy się na łąkach nad Gaboltovem. Przed nami jedna z lepszych panoram na Busov. Podekscytowani, że za chwilę wejdziemy na to bydle, w podskokach zeszliśmy do doliny potoku Ol’chovec. Po przejściu w bród, zaczęliśmy z wysokości ok. 400 m.n.p.m wspinać się na kolejne 600 m.
Zielony szlak z Gaboltova na Busov odnaleźć można przy tamtejszym kościele pw. św. Wojciecha, my jednak zrezygnowaliśmy z tych poszukiwań (i niepotrzebnego wydłużania sobie drogi) i tym sposobem prosto znad potoku, niedaleko tablicy z herbem Gaboltova, odbiliśmy w górę na szerokie łąki. Z lewej towarzyszyła nam cały czas Siva Skala. Słońce grzało jak szalone, dlatego zrobiliśmy krótką przerwę w malowniczo położonej ambonie. Tuż przy niej odnaleźliśmy zielony szlak i nim kierowaliśmy się na sam szczyt Busova, który zdobyliśmy punktualnie o 12:00. W oddali, za górami błysnęła trąbka na wieży mariackiej. Krótki wpis do księgi odwiedzin, litr domowej zupy, kawa i chałka z dżemem. Minęła godzina i zaczęliśmy schodzić do osławionej Cigel’ki. Dlaczego osławionej?
Szlak prowadził nas pięknym, starym bukowym lasem. Mieliśmy szczęście, bo na ścieżce udało się nam wypatrzeć zagubionego w dziennym świetle, nocnego motyla – lotnicę zyską. Co kawałek zatrzymywaliśmy się by skosztować czosnku niedźwiedziego, który u nas już dawno przekwitł,a tutaj nawet o tym nie myśli. Dobre 20 minut szliśmy otoczeni jego zapachem i dużymi, jasnozielonymi liśćmi. Już przed samą granicą lasu z powodu czterech dzikich psów, ujadających na nas zawzięcie, zeszliśmy ze szlaku by powrócić do niego tuż przy cygańskiej osadzie. Tam po pierwszych krokach wśród niewielkich drewnianych chałupek, szybko otoczyła nas grupka około dwudziestu dzieciaków , ciągnących nas za plecaki i proszących o cukierki i złotówki. Prośby z czasem stawały się coraz bardziej zdecydowane i im dłużej dzieciaki pozostawały bez cukierków, tym głośniej o nie prosiły. Z kolejnym krokiem, zza każdego rogu podbiegali do nas kolejni ciekawscy. Wszystkiemu w mileczniu przyglądali się zza bramek ich rodzice. Tak w towarzystwie kilkunastu maluchów doszliśmy do zabudowań wioski Cigiel’ka, gdzie maluchy odwróciły się na pięcie i wróciły do siebie.
Nie udało nam się odczuć klimatu dawniej istniejącego tu niewielkiego uzdrowiska, mimo to okolica cieszyła oczy pięknymi widokami. Dalej zielonym szlakiem kierowaliśmy się w stronę Wysowej-Zdrój, do miejsa gdzie szlak ten przecina się z czerwonym. Po drodze weszliśmy na malownicze wzgórze 611, znane z tego, że to właśnie tutaj zespół Windows’a stworzył swoją słynną tapetę, która dziś gości na niejednym pulpicie. Ze skrzyżowania szlaków, czerwonym, kierowaliśmy się przez Cigielkę i Ostry Wierch na łąki rozciągające się nad doliną spokojnej jeszcze rzeki Biała. Minęliśmy samotny krzyż i zaczarowani cudnym zapachem rozgrzanych po całym dniu ziół, przeleżeliśmy z nosem w trawie. Ile? Tego sami nie wiemy. Znad łąki patrzyła na nas w ciszy szeroka Lackowa. Patrzyła trochę spod byka, jakby niezadowolona, że to Busov był naszym celem na ten dzień. Co lepsze, kolejnego dnia przekonaliśmy się na własnej skórze, że lepiej nie dawać jej powodów do złości.
Była już prawie 17:00. Zeszliśmy do samej Białej, by odszukać pozostałości po dawnych mieszkańcach Bielicznej. Blisko 400 lat ludzie żyli tu u stóp zadumanej Lackowej. Każdy, co jesień gromadził w trudzie zapasy na zimę, by i tak jak co roku na przedwiośniu, rozglądać się za pierwszymi listkami lebiody, bo zapasy znów okazywały się zbyt skromne. Dzieci, jak co dzień po obiedzie, goniły się tu po łąkach, popiskując przy tym na źdźbłach ostrej trawy. Matki na kolanach prały w strumieniu zazielenione spodnie rozbrykanych pociech, a stary ojciec wracał wieczorem z Tylicza, zmęczony po całym dniu pracy. W niedzielę wszyscy z uśmiechem spotykali się w cerkwi, by podziękować Bogu za miniony, udany tydzień. Nagle, jednego roku wszystko ucichło. Dzieci pod pachą swoich roztrzęsionych rodziców, z zaciśniętymi garściami pełnymi ostrej trawy, wyjechały gdzieś w nieznane. Ich domy ktoś rozebrał, piwnice wyczyścił z zapasów, a cerkiew samotna przez tyle lat, na oczach Lackowej popadła w ruinę. Mijały lata. Minęło ich czterdzieści. Dzieci zdażyły zostać rodzicami. Dopiero w 1985r. proboszczowi z Banicy udało się wyremontować opuszczoną cerkiew. Teraz jedynie bobry znad swoich żeremi mogą podziwiać jej białą wieżę z drewnianą izbicą, a do ciemnych piwnic zaglądają już jedynie zadumani jak Lackowa turyści.
Przy cerkwi odnajdujemy niewielki cmentarz i dobrze zorganizowane miejsce na ognisko. Kilka ław do siedzenia i stoły. Jest i nowy wychodek. Za białą świątynią cicho szumi Biała. Sciągamy plecaki i rozbijamy namiot. Rozpalamy ognisko. Zjadamy ryż z zerwanym pod Busovem czosnkiem niedźwiedzim i czekamy. Zapada cicha noc. W kubku parzy się mięta, a my przy pełni księżyca, niepewnie wchodzimy do ciemnej cerkwi. Przez okrągłe okno w ścianie prezbiterium wpada struga białego światła. Chłód i zapach drewnianych ław jeszcze na długo pozostaną nam w pamięci. Oślepiony czołówką, Archanioł Michał z ołtarza, z pewnością jeszcze do teraz dziwi się co robiliśmy tam o tej porze.
Rano dzień znów przywitał nas mocnymi promieniami słońca. Justyna po szczeblach drabiny wspięła się na samotne drzewo stojące do drugiej stronie doliny. Jeszcze raz, z zamkniętymi oczami przebiegliśmy po rosie. Śniadanie, kawa i byliśmy gotowy do drogi. Czerwonym szlakiem, przez Przełęcz Pułaskiego zaczęliśmy wchodzić na Lackową. Pod nogami prześliznął się nam padalec turkusowy. Kolejny tego dnia. Na szczycie czekała na nas pieczątka ukryta w skrzynce. Nie mieliśmy jej jednak na czym przybić, a że czoło było zlane potem, darowaliśmy sobie. Schodząc do Przełęczy Beskid, szybko zrozumieliśmy, że Lackowa właśnie odwdzięcza się za wczoraj, dlatego po cichu, by nie pogorszyć sytuacji i nie schodzić całkiem już pionową ścianą, cicho czmychnęliśmy czym prędzej w dół. Po drodze udało mi się zrobić jedynie jedno zdjęcie tego przyjemnego skosu. Jest poniżej. Dalej poszło już z górki (ale po płaskim). Minęliśmy Dolinę Łepakitki i za słupkiem granicznym nr I/260 zaczęliśmy łąką schodzić do Muszynki. Ostatnie spojrzenie na czosnkowego Busova i już byliśmy na przycierkiewnym cmentarzu.
W drodze powrotnej, już w samochodzie, gdzieś w okolicach Mochnacki, (daleko za kościołem) widziałem w bocznym lusterku samochodu jak Lackowa puściła do nas oczko. Zdaje się, że przyzwyczaiła się już do tej samotności.
Wspólna wycieczka – Siedem rzeczy które przeżyjesz w górach tylko ze mną.
Zapraszam Was na wspólne wycieczki w magiczny Beskid Niski.
Martin Martinger
Moje inne wpisy o Beskidzie Niskim:
- Czarne, Długie i Świerzowa Ruska.
- Nieistniejąca Nieznajowa i Studencka Chatka.
- Z Olchowca na salony Wiednia.
- Drewniana chatka w nieistniejącej wiosce Beskidu Niskiego.
- Chatka na Końcu Świata w Starym Łupkowie.
- Jezioro Klimkowskie na rzece Ropa.
Dodatkowo:
Zapraszam na mojego: