
W każdym paśmie górskim istnieją miejsca, o których wiedzą tylko nieliczni. Trudno trafić tam przypadkiem, a często jedynie rozmowa przy ognisku pozwala odkryć te nieznane tereny. Umówmy się, że właśnie tu i teraz siadamy wspólnie do ognia! Dziś opowiem Wam o Hyrlatej, gdzie do niedawna nie prowadził żaden znakowany szlak. Tej tajemniczej góry nie znajdziecie w żadnym rankingu najpopularniejszych miejsc w Bieszczadach. Wędrując jej długim grzbietem przekonacie się za to, że wciąż istnieją miejsca magiczne, pełne historii i dalekich panoram...
„Góra to ciekawa, pełna uroku i grozy kryjącej się w jej przepastnych lasach i dzikich wertepach.”
Oto słowa Stanisława Kłosa, autora licznych przewodników po Bieszczadach i mimo, że zostały napisane prawie czterdzieści lat temu, nie tracą na aktualności. Każdego roku Hyrlata przyciąga amatorów nieoczywistych miejsc, widokowych punktów oraz tajemniczych lasów obfitych w piękne powykręcane buki, o których opowiem Wam poniżej.

Magia Hyrlatej wczesną wiosną przyciągnęła nas po raz kolejny w okolice polsko – słowackiej granicy. Mając do dyspozycji cały dzień zrobiliśmy pętlę z Żubraczego przez dolinę rzeki Solinki do Roztok Górnych i przez szczyt Hyrlatej wróciliśmy do miejsca, gdzie rano zaparkowaliśmy samochód.
Zaczęliśmy w miejscowości Żubracze, gdzie przyjechaliśmy drogą wojewódzką numer 897, łączącą Tylawę w Beskidzie Niskim z Wołosatem w Bieszczadach. To jedna z najpiękniejszych dróg w całych Bieszczadach! Bez dwóch zdań moja ulubiona. Jej odcinek między Cisną i Ustrzykami Górnymi jest fragmentem Wielkiej Obwodnicy Bieszczadzkiej, która dla wielu turystów jest atrakcją samą w sobie.
Żubracze
„Jest ostatnią wsią pod samym Beskidem. Leży w tak nieprzystępnym wertepie i pomiędzy tak ogromnymi borami, że jeszcze dziś można by tego nazwać odważnym, kto by sobie ją obrał za stałe zamieszkanie.”
Tak dziewiętnastowieczny powieściopisarz Zygmunt Kaczkowski pisał o tej założonej w szesnastym wieku wiosce. Pionowa ściana gór wyrastających z doliny Solinki, które wtedy ujrzał, robi wrażenie do dziś. Sama Hyrlata wznosi się ponad pięćset metrów nad drogą w Żubraczem. To pół kilometra prosto do nieba! Warto dodatkowo pamiętać, że odwiedzający w XIX wieku te strony Zygmunt Kaczkowski, nie przeprawiał się wygodną, asfaltową drogą, na której właśnie jesteśmy. Dodatkowo na mapie Wojskowego Instytutu Geograficznego z 1938 roku możecie sami zobaczyć, że dzisiejsza droga łącząca Żubracze z Komańczą nie istniała.

Naszą podróż, jak często mamy w zwyczaju, zaczęliśmy od odkrycia śladów zamierzchłych czasów. Szerokie panoramy ze szczytu góry mogą jeszcze poczekać. Zanim wyruszyliśmy w malowniczą dolinę Solinki, odszukaliśmy tablicę pamiątkową poświęconą Jadwidze z Giedroyciów Kociatkiewicz w Żubraczem. Kim była ta kobieta o pseudonimach „Renia” i „Doliwa”? Otóż w roku 1939 po zajęciu naszego kraju przez okupantów, rejon pogranicza Bieszczadów i Beskidu Niskiego był miejscem, gdzie tysiące patriotów przedostawało się na Węgry, aby wspomóc odbudowę polskiej armii.
Miejscowa ludność udzielała schronienia ludziom idącym na południe do wojska, czy też emisariuszom Rządu Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźctwie. Pomagała im również przedostać się do granicy, omijając przy tym łemkowskie i bojkowskie wsie, w których kurierzy nie byli bezpieczni. Przez Żubracze i Hyrlatą w latach 1940 – 1942 przebiegała trasa kurierska Związku Walki Zbrojnej – Armii Krajowej o kryptonimie „Las”. Łączyła ona Sanok z odległym Budapesztem, a dwór księcia Giedroycia w Żubraczem był na trasie jednym z najważniejszych punktów kontaktowych. Było to także miejsce przerzutu poczty, pieniędzy i broni dla Armii Krajowej. Prowadził go nikt inny jak Jadwiga z Giedroyciów Kociatkiewicz. Choć dwór dziś nie istnieje, w jego miejscu we wrześniu 2016 roku postawiono tablicę ku jej pamięci. Jak możemy przeczytać we wspomnieniach jednego z kurierów, „Renia” była „duszą konspiracyjnej roboty”.


Z lewej: Jadwiga z Giedroyciów Kociatkiewicz, fot. arch. Hufiec Ziemi Sanockiej,
po prawej: Hyrlata z lotu ptaka, fot. Joanna Dragon. Czy tą ścieżką mogli wędrować kurierzy?
Dlaczego przywołuję w tym tekście historię trasy kurierskiej? Mógłbym w kilku zdaniach opisać szlak biegnący przez Hyrlatą, jego trudność i panoramy na trasie. Myślę jednak, że przecież nie tylko dla widoków przyjeżdżamy w góry. Jestem przekonany, że o wiele ciekawsza będzie nasza podróż, jeśli decydujemy się na świadome podróżowanie po nowodkrywanych miejscach. Wyobraźnia pozwoli nam zobaczyć kurierów, którzy prawie osiemdziesiąt lat temu szybkim krokiem wędrowali przez szerokie polany, ryzykując swoje życie. Te same polany, po których teraz spokojnie spacerujemy.
Poniżej znajdziecie wspomnienia Kazimierza Sołtysika, jednego z kurierów, który granicę z Węgrami przekraczał właśnie w okolicy Hyrlatej:
„(…) Granicę węgiersko-polską przekraczaliśmy na wschód od Strybu, krótko po północy, objuczeni niczym wielbłądy. W plecakach – „poczta”. Każdy z nas niósł po 20 – 30 kilogramów sprasowanych nowych polskich banknotów. Parciane szelki zwinęły się w rurki. Wżerały się w ramiona. Zmęczenie i napięcie. Nie mieliśmy ze sobą ani broni, ani dokumentów. Gdyby nas przy przekraczaniu granicy zastrzelono, nikt by nas nie odnalazł. A niemieckie patrole chodziły tuż przy granicy i w pasie niższym, wzdłuż drogi polnej wiodącej z Solinki do Roztoki. Ale wreszcie i punkt docelowy – Żubracze. Wpierw schowaliśmy w chaszczach plecaki i pilnie bacząc oraz nasłuchując podeszliśmy do zabudowań punktu przerzutowego. Wymiana haseł. Powrót po plecaki i zasłużony odpoczynek w gościnnym domu księcia Władysława Giedroycia. (…) Duszą konspiracyjnej roboty była jego córka, pani Jadwiga Kociatkiewicz.”
Źródło: www.bieszczadzka24.pl
Polecam Waszej uwadze krótki artykuł o tej odważnej księżniczce, pt. „Ku czci kobiety odważnej i niezwykłej” opublikowany w Tygodniku Sanockim (str.11). Warto wspomnieć, że pamięć o bohaterskiej „Reni” przywróciła Pani Krystyna Chowaniec, działaczka harcerska, oświatowa i społeczna.
Żubracze pojawia się również we wspomnieniach mojego pradziadka Edwarda Martingera, który w latach czterdziestych pełnił funkcję komendanta posterunku w Cisnej, czym zapisał się w na kartach historii Bieszczadów. Trzy lata po zlikwidowaniu trasy kurierskiej „Las”, Bieszczady stały się miejscem walk z Ukraińską Powstańczą Armią. Pradziadek właśnie w Żubraczem w lipcu 1945 roku wykrył sztab zaopatrzenia działający dla Ukraińskiej Powstańczej Armii i wspólnie z załogą posterunku aresztował trzydziestu czterech członków UPA. Jak czytam w jego relacji, dzięki temu aresztowaniu udało się zdobyć duże ilości broni maszynowej, automatycznej, amunicji i granatów.*
Jeśli jesteście zainteresowani historią Bieszczadów przedstawionej w bardzo przystępnej formie, polecam Wam przewodnik „Bieszczady dla prawdziwego turysty” wydawnictwa Rewasz. Zachęcam również do lektury bezcennej książki Tomasza Rejzdrowicza pt. „Cisna. Ocalić od zapomnienia”, gdzie oprócz obszernej wiedzy o Cisnej jeden z pięciu rozdziałów poświęcony jest w całości mojemu pradziadkowi.


Z lewej: mój pradziadek Edward Martinger, komendant posterunku w Cisnej,
z prawej: okładka książki „Cisna. Ocalić od zapomnienia”.
Pradziadek nie mógł wiedzieć, że siedemdziesiąt pięć lat po jego niebezpiecznej akcji w Żubraczem, ta maleńka wioska pod Hyrlatą będzie miejscem rozpoczęcia turystycznej wycieczki przez jego prawnuka. Wydarzenia tak sobie odległe łączy na pewno jeden drobny szczegół – wiek ich uczestników. Każdy z nich ma dokładnie po trzydzieści lat. Dziś trudno mi sobie wyobrazić, że kieruję posterunkiem w niedostępnych górach i cytując słowa pradziadka: „ (…) walczę nadal na podległym mi terenie nie dopuszczając do organizowania nowych grup bandy oraz mordowania rodzin polskich, jakie miały miejsce na terenie tutejszego powiatu.”
Z inicjatywy Fundacji Tylko Bieszczady w dniu Narodowego Święta Niepodległości tego roku w Cisnej pod wzgórzem Betlejemka została odsłonięta tablica informacyjna „Obrońcom Cisnej i okolic”, która wspomina postać mojego pradziadka. Dzięki uprzejmości Fundacji zdjęcie tablicy możecie zobaczyć tutaj.
Więcej na temat zmagań pradziadka z Ukraińską Powstańczą Armią możecie przeczytać w Gazecie Tylko Bieszczady nr 3 z 2018 r. (strony 19-20) oraz w wydaniu specjalnym tego czasopisma z 2017 r. (strony 6-7 oraz 13-15). Artykuły dostępne są tutaj. W 2019 roku w Cisnej powstało Ciśniańskie Muzeum, w którym możecie znaleźć gablotę z oryginalnymi dokumentami pradziadka. O tej miejscowości pojawi się na mojej stronie osobny tekst.
Żubracze skrywa jeszcze niejedną podobną historię. Los nie był łaskawy dla tej wioski i niewiele zostało tu śladów jej dawnych mieszkańców. Do dziś możemy jednak odnaleźć nagrobek przedostatniego właściciela tych ziem, księcia Władysława Gedroycia, ojca „Reni”. Krótko po opisanych powyżej wydarzeniach Żubracze zostało wysiedlone i całkowicie zniszczone. Podobny los spotkał Solinkę, do której właśnie zmierzamy.
Solinka
To zarówno nazwa dawnej miejscowości położonej pod Hyrlatą, do której właśnie wędrujemy, jak i nazwa górskiej rzeki, w dolinie której spędzimy najbliższe osiem kilometrów. Solinka jest trzecią co do wielkości rzeką Bieszczadów, a jej wody bezpośrednio zasilają Jezioro Solińskie.
Zanim dojdziemy do miejsca po cerkwi i cmentarza, które są jedynymi łatwo czytelnymi śladami po dawnych mieszkańcach tej doliny, warto zwrócić uwagę na tory kolejki wąskotorowej, które pod koniec dziewiętnastego wieku poprowadzono z Majdanu koło Cisnej do Łupkowa, otwierając tym samym Solinkę na wielki świat. Jeśli Żubracze według Kaczkowskiego było ostatnią z ostatnich wiosek, to do Solinki najwidoczniej nawet nie udało mu się dotrzeć!

Solinka to nieistniejąca dziś wioska, w której, choć jesteśmy w Bieszczadach, nie żyli Bojkowie, a Łemkowie (podobnie jak w Żubraczem). Choć wschodnia granica zasięgu Łemkowszczyzny jest dyskusyjna, często to właśnie Solinkę, położoną już w Bieszczadach, określa się jako ostatnią łemkowską wioskę. Wschodnie granice Łemkowszczyzny ustalił tak między innymi Roman Reinfuss, znakomity znawca polskiej sztuki ludowej i etnografii Karpat. W albumie wydawnictwa Bosz pod tytułem: „Karpacki świat Bojków i Łemków. Roman Reinfuss. Fotografie” wśród ponad dwustu zdjęć wykonanych przez Romana Reinfussa możemy znaleźć dwanaście czarno – białych fotografii wykonanych właśnie w Solince i Żubraczem. Wspaniale! Chcecie je zobaczyć?


Z lewej: okładka albumu „Karpacki świat Bojków i Łemków. Roman Reinfuss. Fotografie” Wyd. Bosz.,
z prawej: Roman Reinfuss w trakcie wędrówki po Łemkowszczyźnie, źródło: karpaccy.pl
Przestawiają one mieszkańców tych wiosek na tle swoich pięknie zdobionych domów, nazywanych chyżami. Gdyby nie pasja Romana Reinfussa, dziś moglibyśmy jedynie wyobrażać sobie wygląd tych i wielu innych karpackich dolin. Bardzo często sięgam do tego albumu przed wyjazdem w Bieszczady i Beskid Niski – podróż rozpoczynam od jego pierwszej strony!
Zabudowania obydwu wiosek, które oglądam na zdjęciach przenoszą mnie wspomnieniami do ukraińskiej Libuchory leżącej również w Bieszczadach, jednak po drugiej stronie granicy. Zobaczcie sami na zdjęcia z tej wioski nazywanej często „żywym skansenem” – „Libuchora – historia wciąż żywa”.



Zdjęcia z albumu „Karpacki świat Bojków i Łemków. Roman Reinfuss. Fotografie” Wyd. Bosz.
Z lewej: grupa Łemków, Żubracze, sierpień 1935 r. , z prawej u góry: chyża, Solinka 1935 r.,
z prawej na dole: kobieta piorąca w potoku, Solinka, lata 30.
Jeśli chcecie wejść do podobnej chyży, możecie to zrobić w Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku. W sektorze Łemkowskim i Bojkowskim czekają na Was autentyczne chyże, przeniesione z często nieistniejących już dziś wiosek.




Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, maj 2019 r. Fot. Martin Martinger
U góry z lewej: wnętrze chyży ze Skorodnego 1906 r., u góry z prawej: chyża z Komańczy 1885 r.,
poniżej niej: chyża ze Skorodnego 1906 r., na dole: zagroda z Królika Polskiego koniec XIX w.
Wędrując dalej, mijamy zadaszoną wiatę odpoczynkową, przy której znajduje się tablica informacyjna ścieżki edukacyjnej. Łączy ona Solinkę ze słowacką miejscowością Udava. Po chwili dochodzimy do czterech współczesnych zabudowań. Mało kto wie, ale dwieście metrów od miejsca w którym jesteśmy przebiega granica polsko – słowacka. Choć nie znajdujemy się na terenie Bieszczadzkiego Parku Narodowego (a Ciśniańsko – Wetlińskiego Parku Krajobrazowego), to tuż za granicą znajduje się słowacki Park Narodowy „Połoniny”. Wspaniałe miejsce!


Zdjęcia z albumu „Karpacki świat Bojków i Łemków. Roman Reinfuss. Fotografie” Wyd. Bosz.
Z lewej: malowana chata, Solinka, czerwiec 1937 r.,
z prawej: wnętrze izby, Żubracze, sierpień 1935 r.
Czy na zdjęciu z wnętrza izby widzicie kota zerkającego na nas spod łóżka?
Miejsce, w którym jesteśmy, w niedługim czasie (z geologicznego punktu widzenia) będzie areną zjawiskowego kaptażu rzeki Solinki przez słowacką rzekę Udava. Ten piracki proceder przeciągnięcia wód jednej rzeki przez drugą powoduje, że rzeka kaptująca (czyli Udava) podkrada wody innej rzeki. Nie zdarza się to często, a że źródła Udavy są tuż poniżej granicy naszego państwa, przy której płynie Solinka, wszystko się może zdarzyć. Solinko! Trzymaj się swoich źródeł pod Hyrlatą!

Po kolejnym kilometrze dochodzimy do cerkwiska. Mapa Wojskowego Instytutu Geograficznego z 1938 roku pokazuje nam, że okolica świątyni ponad 80 lat temu była licznie zabudowana. Dziś po dziewięćdziesięciu domach i ponad pół tysiąca mieszkańców zostało jedynie kilka krzyży na cerkiewnym cmentarzu.

Solinka w 1938 r. na mapie Wojskowego Instytutu Geograficznego.
Naszą uwagę zwrócił potężny jesion, przy którym zatrzymaliśmy się na dłużej. Historia Bieszczadów jest złożona, jak jego powykręcane upływem czasu konary. Jak możemy przeczytać w książce „Bieszczady. Słownik historyczno-krajoznawcy część II Gmina Cisna” po 1939 roku miejsce w którym jesteśmy było świadkiem niejednego zdarzenia. Poniższy fragment pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego przytoczona przeze mnie na początku tekstu trasa kurierskiej „Las” poprowadzona była tak, by omijać wioski takie jak Solinka. W tamtych burzliwych czasach nic nie było czarno – białe.
„Po upadku II Rzeczpospolitej mieszkańcy wsi zorganizowali manifestację, w czasie której powiesili na wierzbie wyniesione ze szkoły portrety polskich dostojników państwowych. Urządzono także symboliczny pogrzeb Polski zakopując koło cerkwi biało-czerwony słup z placówki granicznej.”


W krainie zielonego, nawet zimą, barwinka pospolitego. Chwila zadumy przy potężnym jesionie.
Solinka, kwiecień 2020 r. fot. Martin Martinger
Głucha cisza panuje tu nawet w szczycie sezonu. Co roku dziesiątki tysięcy turystów (w 2019 r. – 157 000 osób) w wagonach Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej przemierza z Majdanu do Balnicy dolinę dawnej, łemkowskiej Solinki. Na cmentarzu i miejscu po cerkwi pojawiają się jednak nieliczni.



Miejsce po cerkwi i cmentarz w Solince, kwiecień 2020 r.
Po półtorej godziny wędrówki i siedmiu kilometrach w nogach dochodzimy do Roztok Górnych – miejsca, w którym zielony szlak wchodzi na zbocza Hyrlatej.
Tak, wiem. To o niej miałem opowiedzieć. Jak tu jednak nie wspomnieć choć w paru słowach o okolicznościach naszej wędrówki? Milczenie to zdecydowanie jedna z moich najsłabszych stron, dlatego pominięcie w tekście odcinka pomiędzy Żubraczem, a Roztokami Górnymi od samego początku nie wchodziło w grę. O Roztokach opowiem Wam jednak już innym razem. Bardzo cenię sobie Waszą cierpliwość, a wolę by jednak nie była zagrożona kolejnym opisem. Zagrożona, niczym wartka Solinka przez piracką Udavę.
Plecaki zapakowane? Buty zasznurowane, a termosy pełne herbaty?! Wyruszamy!
Hyrlata
Już w dokumentach lokacyjnych Żubraczego z szesnastego wieku możemy przeczytać o górze „Howorlath” – dzisiejszej Hyrlatej. Z języka rumuńskiego słowo „hovirla” oznacza miejsce trudne do przejścia, co bardzo dobrze widać z perspektywy lotu ptaka!


Hyrlata z lotu ptaka. Fot. Joanna Dragon.
Odwiedzający te strony Aleksander Fredro, którego ojciec był właścicielem Cisnej (odziedziczył ją w 1790 roku), górę tę nazywał „Herlatą”. Co ciekawe, w jednym z piętnastu opasłych tomów Słowika Geograficznego Królestwa Polskiego z końca dziewiętnastego wieku, jako wytłumaczenie słabego zaludnienia Solinki, leżącej w cieniu tej góry, możemy przeczytać, że „dla wielości niedźwiedzi i szkód przez nie wyrządzanych, nie chciano tu osiadać”.



Mapa to podstawa na każdej górskiej wycieczce.
Jednego i drugiego doświadczyliśmy na własnej skórze! Kilka lat wcześniej mieliśmy przyjemność zawędrować na Hyrlatą. Było to jeszcze przed 2015 rokiem, kiedy przez górę poprowadzono pierwszy znakowany szlak PTTK koloru niebieskiego. Nie widziało się nam wędrować tamtego jesiennego dnia przez długą dolinę Solinki, dlatego szczyt postanowiliśmy zdobyć jedną z wielu ścieżek. W lesie ścieżynka jednak szybko zniknęła pod bukowymi liśćmi, a my z kompasem w dłoni pilnowaliśmy właściwego kierunku. Mniej więcej za połową drogi stanęliśmy jak wryci!
Sparaliżował nas zapach, jakiego wcześniej nie znaliśmy, a szeroko otwartymi oczami zobaczyliśmy niedźwiedzi barłóg (!), o którym wcześniej słyszeliśmy jedynie z opowieści. Smród był tak intensywny i nieznany, że i bez widoku tego legowiska czulibyśmy dreszcze na całym ciele. Bez większego zastanowienia szybko ruszyliśmy pod górę, by jak najprędzej opuścić miejsce, w którym się znaleźliśmy. Emocje w nas buzowały!
Do Żubraczego zeszliśmy ochoczo podśpiewując, aby żadnego z mieszkańców tych lasów nie zaskoczyć swoją obecnością. W przewodniku po Bieszczadach z 2006 roku trasa przez Hyrlatą opisana jest krótko i zwięźle: „W niedźwiedzim mateczniku”. No tak!
Dziś przez Hyrlatą poprowadzony jest szlak koloru zielonego (po zmianie z niebieskiego) na którym nie sposób się zgubić. Postanowiliśmy więc sprawdzić, jak to jest wejść na tę górę szlakiem, omijając niedźwiedzie domostwa. Jak pokazuje mapa, mamy do przejścia ponad osiem kilometrów. Zgodnie z tym, co na niej napisano, wędrówka zajmie nam ponad trzy godziny. Poniżej, na mapie Wydawnictwa Compass znajdziecie zaznaczone kolorowymi strzałkami miejsca na trasie naszej wędrówki.


Strzałka zielona: tu zostawiamy samochód (Lokalizacja GPS: 49.206, 22.257)
żółta – Żubracze z miejscem po dworze i tablica pamiątkowa,
fioletowa: Solinka i miejsce po cerkwi,
niebieska – źródła pirackiej Udavy na Słowacji,
biała – tu wchodzimy na szlak by wejść na Hyrlatą,
czerowna – piękna polana poniżej szczytu Hyrlatej.


Hyrlata to odosobniona i nieznana góra w zachodniej części naszych Bieszczadów. Jest odgałęzieniem pasma granicznego, gdzie z jakiegoś powodu zapuszczają się nieliczni. Tworzą ją trzy wybitne wzniesienia, z których najwyższe to Szymowa Hyrlata (1103 m.n.p.m). Góra urzeka w niemniejszym stopniu jak Połonina Caryńska czy Wetlińska. Pierwsze panoramy na naszej trasie pojawiają się już po, co prawda niełatwym, podejściu na Rosochę (1085 m.n.p.m). Jesteśmy zachwyceni widokami, a to dopiero początek. Polan, z których możliwe są dalekie obserwacje horyzontu jest tutaj mnóstwo! Latem na pewno najecie się na nich do syta jagodami. Po zdobyciu wymagającej Rosochy przyszedł czas na nagrodę! Przez najbliższe pięć kilometrów będziemy poruszać się po znacznie łagodniejszym terenie.
Widoki zachwycą Was tym bardziej, jeśli jesteście przyzwyczajeni do podziwiania Bieszczadów z tych najpopularniejszych szczytów. Tutaj perspektywa się zmienia i trzeba chwilę popracować z mapą, by poznać nazwy gór widocznych w krajobrazie. Takich panoram na zachodnią część naszych Bieszczadów i góry Słowacji nie ma nigdzie!

Zaskoczy Was też jak wąska jest ścieżka, którą będziecie się poruszać. Po dojściu na Szymową Hyrlatą z pewnością zaciekawią Was nietypowe oznaczenia, zaopatrzone lokalizacją GPS. Jest to prywatny szlak prowadzący na szczyt z pensjonatu „Cicha Woda” w Żubraczem. Z samej Szymowej Hyrlatej przy dobrej pogodzie można zobaczyć odległe o 150 kilometrów Tatry. Wędrując z jednej polany na drugą przechodzimy przez las, jakiego nie widzieliśmy nigdzie indziej! Nie sposób opisać form jakie przybierają mijane przez nas buki. Zdjęcia tego lasu zostawię jednak w moim archiwum, by pewnego dnia i Was mógł zaskoczyć i oczarować.



Oznaczenie prywatnego szlaku prowadzącego z pensjonatu „Cicha Woda” w Żubraczem na Szymową Hyrlatą.
Fot. Martin Martinger
Parę minut za szczytem zielony szlak wyprowadza nas na szeroką polanę. W nogach mamy już ponad szesnaście kilometrów, dlatego robimy dłuższą przerwę na obiad i kawę. Niekończąca się przestrzeń i przyroda budząca się tej wiosny wprowadzają nas w dziki błogostan. Myślami szybujemy wysoko nad Huczkiem (prawobrzeżnym dopływem Solinki), na którego dolinę właśnie spoglądamy. Jak niewiele potrzeba do szczęścia.



Kasza orkiszowa z widokiem na pasmo Łopiennika. Widoki równie pyszne, co turystyczny obiad przygotowany przez Anię.
Rzeczywistość z hukiem ściąga nas na ziemię. Za naszymi plecami, na granicy lasu dostrzegamy grupę sześciu umundurowanych mężczyzn. Kwiecień 2020 – my bez maseczek! Szybko przypominamy sobie jednak, że niedaleko miejsca po cerkwi w Solince widzieliśmy zaparkowany pojazd z napisem: patrol saperski. Niewybuchy z czasów II Wojny Światowej w rejonie granicy polsko – słowackiej nie są niczym nowym.
Po powrocie do domów doszła do nas informacja, że w Bieszczadach w dniu naszej wycieczki zabezpieczono pięćdziesiąt sztuk granatów moździerzowych i amunicję strzelecko – wojenną. O dziwo, tym razem nie znaleźliśmy się w centrum wybuchowych wydarzeń. Poniżej znajdziecie zdjęcia tego znaleziska opublikowane na stronie Polskiego Radia Rzeszów.



Fot. Placówka Straży Granicznej w Wetlinie
Godzinę później byliśmy już przy aucie. Zdecydowanie za szybko! Ostatni odcinek przed zejściem do drogi łączącej Żubracze z Solinką zdecydowanie zapadł nam w pamięci – przy następnej okazji na pewno tędy nie będziemy schodzić. 🙂 Wiecie, że tamtego dnia na naszej trasie nie spotkaliśmy nikogo poza patrolem saperskim?
Łącznie przeszliśmy dwadzieścia kilometrów, co zajęło nam około siedem godzin spokojnej wędrówki razem z postojami. Trasę możecie jednak śmiało skrócić. Jeśli dysponujecie dwoma samochodami, jeden możecie zostawić w Żubraczem, a drugi w Roztokach Górnych. Tym sposobem pomijając wędrówkę doliną Solinki będziecie potrzebować około trzy i pół godziny na przejście Hyrlatej, a Wasza wędrówką skróci się do ośmiu i pół kilometra. Wersję krótszą jednak zdecydowanie Wam odradzam. 😉


Wąską ścieżką przez Hyrlatą.
Czas wrócić do domów! Żubracze i Solinka to miejsca, których niestety nie sposób nazwać celami wakacyjnych wycieczek. Bardzo często nieświadomie przejeżdżamy malowniczą doliną Solinki, by gdzieś na parkingu zostawić samochód i choć przez chwilę poczuć klimat Bieszczadów. Co jednak z historią łączniczki „Reni” i losami wysiedlonych mieszkańców Solinki, które do wielu z nas nigdy nie dotrą? A co, jeśli klimat Bieszczadów to właśnie te historie? Hyrlata nie przyciąga wędrowców tak, jak powszechnie znane połoniny. Z tego powodu historia tych dwóch małych wiosek ukrytych pod pasmem granicznym wciąż czeka na poznanie. Hyrlata nie jest „miniaturą jednej z połonin”. Hyrlata z języka rumuńskiego jest „miejscem trudnym do przejścia”. Moi Mili z pewnością trudno jest ją przejść i nie mieć uśmiechu na twarzy!
Na sam koniec zobaczcie jeszcze krótki film z naszej wędrówki. 🙂
Widzimy się na szlaku!
Powyższa opowieść to jedna z wielu historii, o których można usłyszeć wędrując dolinami bieszczadzkich potoków. Okolica Hyrlatej aż prosi się o odwiedziny, a ja z tego miejsca serdecznie zapraszam Was na wspólne wycieczki po bieszczadzkich bezdrożach. Jestem przewodnikiem Bieszczadzkiego Parku Narodowego i chętnie zabiorę Was w te rzadziej odwiedzane uroczyska Bieszczadów i innych części naszych Beskidów. Będziemy gotować na ognisku, spać w namiotach i kąpać się w strumieniach! O tym jak mógłby wyglądać nasz wyjazd napisałem we wpisie pt. „Siedem rzeczy które przeżyjesz ze mną w górach”.
Do zobaczenia na szlaku Kochani!
Wasz przewodnik górski,
Martin Martinger
Podziękowania:
Ania Maryla (za iskry w oczach, uśmiech na twarzy oraz redakcję tego tekstu),
Joanna Dragon (za niesamowite ujęcia Hyrlatej z ziemi i powietrza oraz pełen profesjonalizm),
Wydawnictwo Compass (za udostępnienie mapy Bieszczadów),
Fundacja Tylko Bieszczady (za udostępnienie zdjęcia tablicy informacyjnej „Obrońcy Cisnej i okolic”).
Moje inne wpisy o Bieszczadach:
- Jedno z najpiękniejszych miejsc w Bieszczadach – najkrócej na Dwernik Kamień.
- Zarośnięte bojkowskie piwnice. Jaworzec
- 7 powodów, dla których warto zaszyć się w dolinie Łopienki.
- Bieszczady Ukraińskie. Libuchora – historia wciąż żywa.
- Nieistniejący Dźwiniacz Górny.
- Torfowisko Tarnawa. Urok Laponii w Bieszczadach.
- Wschód słońca z wieży widokowej na Korbani.
- Wschód słońca na Połoninie Wetlińskiej.
- Pierwszy tydzień jesieni na Haliczu.
- Zimowa Tarnica i Jezioro Solińskie.
Dodatkowo:
- Wywiad w radiu Lem.fm m.in. o moich ulubionych miejscach w Bieszczadach.
- Wywiad w Radiu Kraków o ulubionych miejscach w Beskidzie Niskim.
- Mój apel do turystów opublikowany w Onet.pl i Gazeta Wyborcza.
- Jak zostałem przewodnikiem górskim?
- Moje filmy z Bieszczadów i Beskidu Niskiego.
Do poczytania o tematach poruszonych we wpisie:




- Rejzdrowicz T., Cisna. Ocalić od zapomnienia, Cisna, Fundacja Tylko Bieszczady & Wyd. Ruthenus, 2015.
- Luboński P., Bieszczady. Przewodnik dla prawdziwego turysty, Pruszków, Wyd. „Rewasz”, 2006.
- Libera Z., Karpacki świat Bojków i Łemków. Roman Reinfuss. Fotografie, Olszanica, Bosz, 2016.
- Bajda Ł., Bieszczady – to, co najważniejsze, Rzeszów, Wyd. Libra PL, 2020.
- Kryciński S., Łemkowszczyzna nieutracona, Rzeszów, Wyd. Libra PL, 2018.
- Kryciński S., Łemkowszczyzna po obu stronach Karpat, Rzeszów, Wyd. Libra PL, 2016.
- Kryciński S., Bieszczady: od Komańczy do Wołosatego, Rzeszów, Wyd. Libra PL, 2018.
- Kryciński S., Bieszczady: tam gdzie diabły, Hucuły, Ukraińce, Rzeszów, Wyd. Libra PL, 2016
- Gajur J., Na kresach Łemkowszczyzny, Krosno, Wyd. Arete II, 2006.
- Pieradzka K., Na szlakach Łemkowszczyzny, Krosno, Wyd. Ruthenus, 2012

Moja Kompanka wędrówki – Ania Maryla.
